Byliśmy razem
dr Zuzanna Toeplitz, działaczka „Solidarności”, pracownik Wydziału Psychologii UW
Aż trudno sobie wyobrazić, że minęło 40 lat. Zastanawiałam się czy i jak bardzo zmieniło się moje spojrzenie na tamte czasy. Wspominam je nadal jako jeden z najpiękniejszych okresów w moim życiu.
Wyjątkowy okres – przede wszystkim ogromna potrzeba działania. Nie wszyscy mogą pojechać do Gdańska. Nie wszyscy uważają, że jeden związek zawodowy to najlepsze rozwiązanie – przecież czasem mamy sprzeczne interesy, A może sposób myślenia wyuczony przez lata – nie mamy ze sobą wiele wspólnego – my naukowcy – oni robotnicy. Powstaje więc Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Pracowników Nauki, Techniki i Oświaty – zebranie na Świętokrzyskiej w NOT, tak jak wiele innych w tamtym czasie trwania godzinami – do wczesnych godzin rannych. Tworzenie statutu, wybory. Duża grupę członków założycieli stanowią ludzie z Uniwersytetu. Związek nie przetrwał nawet miesiąca. Zwyciężyło myślenie, że tylko jedność zapewni zwycięstwo.
Ta jedność na Uniwersytecie jest czymś absolutnie wyjątkowym i niepowtarzalnym, chyba nigdy później nie miałam takiego poczucia, że sformułowanie „społeczność Uniwersytetu Warszawskiego” naprawdę coś znaczy. I nie chodzi tu tylko o to, że do powstającego NSZZ „Solidarność” wstąpiła znaczna część pracowników UW. Chodzi o poczucie wspólnoty. Chcieliśmy być razem i razem coś robić. To być razem oznaczało i tym razem wielogodzinne zebrania, dyskusje, z poczuciem, że można się wypowiedzieć wreszcie bez lęku. Bywało, że dyskusje były ostre, ale to nie zmieniało poczucia wspólnoty. Nie sposób wymienić wszystkich, którzy zaangażowali się w ten ruch bez reszty. Warto może jednak wspomnieć tych, których już z nami nie ma – Macka Gellera – pierwszego przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” na UW, Jurka Wociala, Maćka Jankowskiego. Charakterystyczna sylwetka Maćka Jankowskiego, trudno go było nie zauważyć, przypomniała wielu, że Uniwersytet to nie tylko nauczyciele akademiccy i administracja.
Byliśmy też razem ze studentami w ich próbach zalegalizowania NZS. Pamiętam strajk studencki na moim wydziale – organizowanie dla studentów nie tylko zajęć, ale także aprowizacji (choć podkradaliśmy sobie cukier – przypominam, ze być na kartki).
Nie wszyscy pamiętają, że na UW nadal działał ZNP, ale to była bardzo specyficzna sytuacja. I w tym przypadku jedność środowiska można było zobaczyć. Nie było rywalizacji, były dyskusje. W wielu miejscach, na przykład na moim macierzystym Wydziale Psychologii, komisje wydziałowe „Solidarności” i ZNP, to byli ci sami ludzie. Nie było potrzeby ani nacisków, żeby w tym momencie podejmować decyzję, gdzie chcemy działać. W uniwersyteckim ZNP działał między innymi Michał Nawrocki, jeszcze jedna osoba, której nie ma już wśród nas, a którą przecież pamiętamy z „Solidarności” stanu wojennego.
Strasznie drażni mnie nadana temu okresowi bezsensowna nazwa Karnawał Solidarności . Karnawał kojarzy się z zabawami, a to nie była zabawa. To była naprawdę ciężka praca. Chcieliśmy wszystko zreformować. Stworzyć nowe prawo. Naiwnie uważaliśmy, ze jeśli ustawę o autonomii uczelni wyższych uda się przeprowadzić przez sejm, to pozostaną one w naszym systemie prawnym. Śpieszyliśmy się, żeby jak najszybciej zdążyć zrobić jak najwięcej – a przecież było dużo do zrobienia. Z karnawału była tylko atmosfera – wolności, radości, wspólnoty – tego chyba dzisiaj najbardziej mi brak.